W ten Wielkanocny czas, chciałabym zauważyć, że jestem fatalnym przypadkiem, który zawsze próbuje szukać logiki we wchodzeniu do opustoszałego, złowrogiego domu na odludziu. Samotnie. Bo jakbym miała jeszcze ze sobą kolegów z trzepaka, policję, wojsko, S.W.A.T., Navy SEALs, Delta Force i Legię Cudzoziemską, to czemu nie.
Mam bardzo bujną wyobraźnię. Od czasów pierwszego F.E.A.R-a (do którego pisał scenariusz ten sam pan, który stworzył fabułę siódmego Residenta - Richard Pearsey), boję się takich rzeczy, jak oświetlone krzesła stojące na środku pokoju. Ponadto, boję się takich rzeczy bardziej, niż makabrycznych deformacji, zombie, potworów i małych dziewczynek z długimi czarnymi włosami.
Boję się, gdy ktoś robi kurwę z mojego logicznego myślenia.
Gdy już wyjaśniliśmy sobie, że nigdy żadne krzesło, nie będzie już takie samo, zaznaczę, że z wyżej wspomnianych powodów, bardzo trudno mnie przestraszyć konwencjonalnym horrorem.
Gdy mamy to wyjaśnione, witajcie moi drodzy w prawie recenzji gry, w którą nie zagrałam!
Zaraz, chwila, że co?
Tak, nie zagrałam! Obejrzałam ją całą na YouTube, u kilku różnych streamerów i zamierzam Wam ją przedstawić, jak dobry film. Czy może w miarę dobry film.
W domach z betonu nie ma wolnej miłości
Żona Ethana, głównego bohatera gry, zaginęła kilka lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach. Niespodziewanie, Ethan dostaje od niej wiadomość, gdzie żonka błaga go, aby nigdy nie przyjeżdżał we wskazane w wiadomości miejsce.
Co robi Ethan? Oczywiście zachowuje się jak kobieta, której mówi się "zostań w samochodzie". W tym momencie rozpoczyna się akcja gry RE7, co uważam, za nieco banalny zabieg fabularny.
Kochanie, jestem w domu! |
Posiadłość, do której trafia Ethan, to ogromny teren na mokradłach, składający się z wielu budynków i lokacji (naziemnych i podziemnych). Od początku czuć, że nie jest to najlepsze miejsce do samotnych spacerów, ale Ethan, to pojebany dzielny chłop i byle morderstwo go nie ruszy.
W pewnym momencie Ethan spotyka zamieszkującą podejrzany teren rodzinkę Bakerów. I tutaj zaczyna się najgorsze. Smaczki (dosłownie i w przenośni) pozostawiam poniżej w filmiku.
Gdzie ja położyłem ten miotacz ognia?
Cała akcja gry odbywa się w nocy, co oczywiście sprawia, że wszystko jest bardziej niepokojące. W miarę poruszania się po poszczególnych lokacjach, czekają na nas jumpscare'y przygotowae przez twórców gry. Wystarczy odpowiednio oświetlony manekin czy wazon i można delikatnie podskoczyć w fotelu.
Niezłe kule. Do bilarda. |
O wiele ciekawiej przedstawiają się różnego typu zagadki logiczne, które znamy z gier a la escape games. Układanki, tajne przejścia, skomplikowane mechanizmy, które musimy uruchomić.
No i oczywiście, creme de la creme całej gry - czyli wrogowie. Trochę zbyt silni wrogowie, jak na mój gust. Oprócz nieco dziwnej, lekko nadgniłej rodzinki, spotkamy różnych nieprzyjemnych gości, ulepionych z niewiadomego pochodzenia wydalin. Przynajmniej, niewiadomego do pewnego czasu.
Rozgrywka odbywa się z widoku pierwszoosobowego, a więc inaczej niż w poprzednich częściach gry, gdzie akcje obserwowaliśmy z perspektywy trzeciej osoby. Zostały zachowane typowe dla gier typu survival horror tendencje, czyli mała ilość amunicji, ograniczona pojemność ekwipunku, duża ilość wrogów, niski wskaźnik życia. Jak każdy amerykański dom, tak również dom Bakerów obfituje w pistolety, karabiny, granaty, miotacze ognia, piły łańcuchowe, pułapki i inne rzeczy, które możemy wykorzystać w morderczym poszukiwaniu naszej ukochanej.
Wprowadzono dosyć ciekawe urozmaicenia zabawy, na przykład, kasety video, podczas których oglądamy jak sobie radzili (lub nie radzili) nasi poprzednicy - nieszczęśnicy, którzy odwiedzili dom. Dzięki nim możemy w przyszłości uniknąć dużych tarapatów. System craftingu pozwala nam stworzyć różnorakie przedmioty z tych rzeczy, które już posiadamy. Za monety, pałętające się po lokacjach, możemy ulepszać nasze bronie i zdolności bohatera.
Jeśli kogoś by to zastanawiało - siódma odsłona rezydencji zło jedynie luźno nawiązuje do poprzednich części i ogólnego zamysłu serii, więc spokojnie można w nią grać, bez obaw, że się czegoś nie będzie rozumieć.
Wprowadzono dosyć ciekawe urozmaicenia zabawy, na przykład, kasety video, podczas których oglądamy jak sobie radzili (lub nie radzili) nasi poprzednicy - nieszczęśnicy, którzy odwiedzili dom. Dzięki nim możemy w przyszłości uniknąć dużych tarapatów. System craftingu pozwala nam stworzyć różnorakie przedmioty z tych rzeczy, które już posiadamy. Za monety, pałętające się po lokacjach, możemy ulepszać nasze bronie i zdolności bohatera.
Jeśli kogoś by to zastanawiało - siódma odsłona rezydencji zło jedynie luźno nawiązuje do poprzednich części i ogólnego zamysłu serii, więc spokojnie można w nią grać, bez obaw, że się czegoś nie będzie rozumieć.
Mmm...Maam...Mamusiu?! |
Resident Evil VII, a sprawa potworów spod łóżka
Jak wspomniałam na początku - trochę ciężko mnie przestraszyć. Nie powiem, RE7 sprawił, że kilka razy krzyknęłam, ale tylko przy chamskich jumpscare'ach. Co tu dużo mówić, to raczej oklepane i mało kreatywne zabiegi narracyjne.
Zarówno "główny dom", jak i pozostałe tereny są na tyle rozległe, że aż nierealnie sztuczne. Oczywiście nie ma nic realnego w nadprzyrodzonych siłach i potworach a la zombie, ale powiedzcie mi, do jasnej cholery, czy w przeciętnym amerykańskim domu jest, dla przykładu, KREMATORIUM? Takie rzeczy sprawiają, że historia wydaje się mało autentyczna.
Inna rzecz, która mnie przeraźliwie wkurzała. Ethan właśnie skończył walkę z jednym z bossów. Dzwoni telefon. Jedna z postaci w grze pyta Ethana "is it everything allright?". Ten właśnie stracił dużo krwi, rękę i - co może warto dodać - bił się z jakąś nadprzyrodzoną kupą glutów, ale odpowiada "yeah, I'm fine". Takich hm, uproszczeń i naiwnych dialogów było sporo. Ja rozumiem, że wrogowie w grze mają być nieco obłąkani, ale nasz główny bohater?
Babciu, a dlaczego masz takie wielkie oczy? |
Czy polecam?
Zdaje sobie sprawę, że gra otrzymała bardzo dobre oceny i została ciepło przyjęta przez gimnazjalistów, ale niestety, nie mogę podzielać nad nią zachwytów, przynajmniej nie aż tak entuzjastycznych. Bo niby fajnie się najnowszego Residenta oglądało i niby wyczekiwałam kolejnych "nagrywek", ale to jest tak samo, jak z Kevinem samym w domu - czekasz na to co roku, mimo, że wiesz czego się spodziewać. Silent Hill 2, Wzgórza mają oczy czy chociażby Teksańska masakra piłą mechaniczną - to takie pierwsze przykłady, które mi przyszły do głowy, cholernie podobne do tej produkcji.
Mimo wszystko - nie jest tak, że Residenta Evil VII nie polecam wcale. Gry tego typu, nie są jak dostojna perliczka podana z chipsem z topinamburu i truskawkami, wyciągniętymi z ciekłego azotu. Gry tego typu są jak kotlet z zimniorami i kapustą kiszoną. Każdy z nas ma czasami ochotę na kotleta, nie?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz